Od maratonu minął ponad miesiąc...opadły emocje i można sprawdzić, co zapamiętałam :)
Przed trzema laty, w jakąś sobotę, wybierałam się na bieg...10 km z Westerplatte na Długą...spotkałam sąsiada Darka, męża Oli B. który zapytał: "Na maraton pewnie?" - Skąd, ja tyko 10 km jaki maraton, ja ??? - odparłam speszona, jednak z ukrywanym w duchu żalem...że w sumie szkoda, że nie maraton...
25 października 2015 r. data, która jest ważna nie tylko dla mnie, ale wielu Polakom zapadnie w pamięci... i odbył się również w ten dzień PZU Gdańsk Półmaraton, w którym wzięłam udział. Biegałam już takie dystanse, więc teraz chodziło tylko o uczestnictwo w biegu zorganizowanym i czas poniżej 2 godzin, co udało się osiągnąć :) Na tym biegu miało zakończyć się moje biegactwo - tak obiecałam mężowi - ostatni raz...
Na moje szczęście, lub nieszczęście, w pakiecie startowym oprócz koszulki, żelu pod prysznic i ulotek znalazła się jedna, która szczególnie przykuła moją uwagę: 15 maja 2016 r. PZU GDAŃSK MARATON ! Przeczytałam, schowałam i ... kombinowałam sama ze sobą...jednego dnia, że zrobię to, dam radę, drugiego, że po co, można złapać kontuzję, atak serca...i tak w kółko. Zapowiedziałam mężowi. Biegałam raz mniej, raz więcej, do tego zumba i cross lady, dla ogólnego wzmocnienia. Były tygodnie, że nie biegałam, ale jak usłyszałam od męża, że skoro nie biegam, to w żadnym maratonie nie wystartuję... wówczas trochę się zdyscyplinowałam. Pytałam też sąsiada, Michała J., wielokrotnego maratończyka, ultrabiegacza, czy mam szansę przebiec, skoro nigdy takiego dystansu nie pokonałam. Jego odpowiedź nie pozostawiała wątpliwości.
15 maja 2016 r. godz. 9:00 jestem na starcie.
Jest ze mną mój mąż Maciek i Ala - moja teściowa. Chyba wierzą we mnie :)
Mam ze sobą pas z butelką wody i dwa żele - owoce tropikalne ;) Wiedziałam, że będą wodopoje na trasie, ale chciałam mieć wodę pod ręką wówczas, gdy mi się zachce. Posilona o 7 rano bułką pszenną z masłem i dżemem, byłam gotowa stawić czoła wyzwaniu.
Pogoda była znośna, rześko, lekkie zachmurzenie, możliwość przelotnych opadów.
Ruszamy, muzyczka w słuchawkach nie chciała na początku zaskoczyć, już się denerwowałam, że się zanudzę przez te 42 km...Na stadionie PGE Arena zagrała, było ok. Na Jana z Kolna pierwszy wodopój i biorę czerwony kubek, pytam, czy woda...słyszę, tak ! Prawie pluję po kilku łykach, bo to izotonik...Nie lubię ! Za słodki i mnie mdli po takich specyfikach...popijam swoją wodą i już wiem, żeby sięgać po kubki białe, tam jest woda, nasza gdańska kranówa :) Km lecą, na Rajskiej, (już po pętli przy Neptunie na Długiej), machają mi Babcia Zosia, która obchodziła w ten dzień imieniny i Dziadek Rysio :) Bardzo miło mi było, że przyszli :) We Wrzeszczu zaczyna z lekka padać, biorę trochę żelu, popijam wodą ... biegnę sama, szkoda, że nie była Anity, W. i Pawła G., nie mogli akurat... ale w sumie nic dla mnie nowego, treningi też odbywam w pojedynkę i lubię to. Na wysokości Hali Olivia jakaś kibicka trzyma karton z napisem:"Ciężko ? Trzeba było wybrać szachy!" - świetne ! pomyślałam. Na kolejnym punkcie odżywiania biorę pół banana, nigdy nie jadłam podczas biegu, więc trochę się obawiałam reakcji żołądka. Nie było źle, więc po jakimś czasie była powtórka :) Oprócz muzyki, wsłuchiwałam się w swoje ciało, ale niczego niepokojącego, czego się obawiałam, nie było. Ani bólu kolana, ani stóp :) Terapia manualna u osteopaty, którego trzykrotnie odwiedziłam przed maratonem poskutkowała (dzięki, Kasiu za namiary !). Pogoda płatała figle, raz słońce, za chwilę wiatr z deszczem i tak w kółko. Po 25 km obawiałam się przysłowiowej "ściany", jakiejś niemocy i nie wiem czego jeszcze, ale się nie doczekałam. Wiem natomiast, że zwolniłam. Tyle. Nogami przebierałam cały czas, a były osoby, które przechodziły do marszu. Wiedziałam, że gdybym przestała na chwilę biec, już mogłabym nie wrócić do biegu. W Parku Reagana, gdy zobaczyłam wejście na plaże i skrawek morza...chciałam do tej wody !!! Zanurzyć paluchy :) Jednak musiały mi wystarczyć kałuże, w które specjalnie wpadałam i kurtyny wodne (węże strażackie), które były wybawieniem.
Najbardziej ucieszyła mnie pewna pani z pudełkiem wyciągniętym w moją stronę - to było gdzieś za 30 km, obawiałam się tego momentu, bo największy mój dystans treningowy to własnie 30 km... W pudełku, po lodach były ćwiartki pomarańczy. Radość moja i wdzięczność - nie do opisania !!! Tak mi tego było trzeba ! :) Szkoda, że nie mam jak Pani podziękować, a tam nie było czasu... Chwyciłam aż dwie ćwiartki, sok ciekł po brodzie, wessałam się w ten owoc, zjadając nawet białe włókna. To było takie zwierzęce. Musiało być :)
Meta, meta, meta, gdzie ta meta...jeszcze pętla na Wyzwolenia, po co tak kluczyć ? Kiedy koniec ???Chcę już koniec.
4:42:54 kończę.
Zrobiłam to ! Medal, gratulacje męża, teściowej :) Dziękuję,że byliście ze mną :) Nie padam za metą, przechodzę do marszu, rozciągam się...jedziemy szybko na imieninowy obiad Babci Zosi do Chmielna., jesteśmy i tak spóźnieni.
Radość jest wielka, ale nie do wyrażenia na tamten moment. Dziwnie się chodzi, czuję oba biodra...wieczorem kąpiel w soli bocheńskej, następnego dnia szykuję jakieś płaskie buty, chodzę na boso i bolą łydki. Zakładam - tak dla sprawdzenia - buty na obcasie i... eureka !!! Jest lepiej, niż na płaskim. :) Wychodzę w nich, jak gdyby nic :), tzn. tak dobrze nie wyobrażałam sobie dnia "po".
Teraz sobie poodpoczywam kilkanaście dni - pomyślałam. Nic bardziej mylnego...na czwarty dzień już robiłam moja pętelkę 5 km.
Dziękuję tym osobom, które mi kibicowały, cieszy mnie też fakt, że dzięki mojej publicznej bieganinie na fb, kilka osób też zaczęło. I sąsiadki i dalsze znajome :) i koleżanki z pracy i ze szkoły :) Już nie będę publikowała biegów na Fb, bo Ci co mieli chwycić zajawkę, zrobili to, a innych nie będę już drażnić i wpędzać we frustacje, bo szkoda ich zdrowia (Nie piszę tego bez powodu, miałam wesołą rozmowę, typu, że wkurza kogoś to moje bieganie, podczas gdy ta osoba siedzi na kanapie i wciąga pizzę...) Biegacze pozostaną na endomondo i to nam wystarczy.
To naprawdę fajna, niekończąca się przygoda i prawie dla każdego. Próbujcie, wierzcie sami w siebie. Uda się !
A teraz tylko rekreacyjne biegi i to jest najprzyjemniejsze :).
..No chyba, że... jeszcze kiedyś ;)
Liczba 69 jest sumą znaczeń liczb 6 i 9. Pierwsza symbolizuje natchnienie i pomysły pojawiające się w naszym umyśle w chwilach relaksu, odprężenia i wewnętrznej harmonii. Liczba ta przypomina również swoim znaczeniem o konieczności wybaczania. Druga reprezentuje stan osiągnięcia pełni w jakiejś dziedzinie. Związana jest z wysokim poziomem rozwoju intelektualnego, emocjonalnego bądź duchowego. Daje kontrolę nad własnym losem i wpływ na losy innych ludzi. Jej znaczenie związane jest z wynalazczością, pomysłowością i skutecznością. Jest to liczba zamykająca cykl.
Liczba 69—to także graficzne zobrazowanie znaku Raka.
Dla nas to także współczesne yin i yang. Chcielibyśmy aby właśnie takie były tu wpisy :)