Liczba 69 jest sumą znaczeń liczb 6 i 9. Pierwsza symbolizuje natchnienie i pomysły pojawiające się w naszym umyśle w chwilach relaksu, odprężenia i wewnętrznej harmonii. Liczba ta przypomina również swoim znaczeniem o konieczności wybaczania. Druga reprezentuje stan osiągnięcia pełni w jakiejś dziedzinie. Związana jest z wysokim poziomem rozwoju intelektualnego, emocjonalnego bądź duchowego. Daje kontrolę nad własnym losem i wpływ na losy innych ludzi. Jej znaczenie związane jest z wynalazczością, pomysłowością i skutecznością. Jest to liczba zamykająca cykl.
Liczba 69—to także graficzne zobrazowanie znaku Raka.
Dla nas to także współczesne yin i yang. Chcielibyśmy aby właśnie takie były tu wpisy :)


poniedziałek, 24 listopada 2014

Owsiane ciasteczka

Specjalnie dla Ewy O., spełniając Jej prośbę, publikuję najszybszy, najtańszy i najłatwiejszy przepis na jesienną zachciankę na słodkie :)

Odmierzamy 250 g płatków owsianych, które prażymy na suchej patelni, aż się lekko przyrumienią.
Następnie po przestygnięciu przesypujemy do miski i dodajemy 3 łyżki miodu (aktualnie mam miód rzepakowy, zakupiony w Fitness Leon), łyżkę masła i 2 jajka w całości. Wszystko dokładnie mieszamy do połączenia składników. Można dodać kilka ziaren słonecznika, uprażonych na patelni lub nie, jak kto woli. Wykładamy łyżką na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia i formujemy okrągłe ciasteczka. Pieczemy 12 -15 minut w 180C. Moim wystarczy na drugi raz 10 minut, bo były lekko "przyjarane" :)
Można eksperymentować dodając trochę kakao, orzechów czy innych ulubionych bakalii.

Smacznego !




niedziela, 24 sierpnia 2014

Jagodzianki z borówką amerykańską

"A kiedy dzień nadchodzi - dzień nadchodzi, idziemy na jagody - na jagody..." i tu się obudziłam, bo nie mam jagód, a borówkę amerykańską kupioną w Auchanie :)
Jednak w niczym nie ustępuje naszym leśnym jagódkom, smakuje w cieście drożdżowym bardzo podobnie...

Składniki:

1/2 kg mąki pszennej
3 żółtka
100 g masła
30 g drożdży
1/2 szklanki cukru (można dodać trochę więcej, jak lubicie słodkie ciasta) 
2/3 szklanki mleka
1 łyżka cukru z prawdziwą wanilią (lub ekstraktu waniliowego)
starta skórka z połowy cytryny
szczypta soli

nadzienie:

2 szklanki jagód
3 czubate łyżki cukru pudru

do posmarowania:

4 łyżki mleka

Lukier :

2 szklanki cukru pudru
2 łyżki wrzącej wody
2 łyżki soku cytrynowego

Wykonanie:

Jagody myjemy krótko, odsączamy na sitku, następnie osuszamy na ręczniku papierowym.
Drożdże rozcieramy z łyżką cukru i 4 łyżkami letniego mleka i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na ok. 10 minut.
Pozostałe mleko podgrzewamy z masłem, aż do rozpuszczenia i odstawiamy do przestudzenia.
Do miski przesiewamy mąkę z solą, dodajemy mleko z masłem, cukier, wyrośnięte drożdże, żółtka, cukier z prawdziwą wanilią i skórkę z cytryny.
Mieszamy dokładnie do połączenia składników i przykrywamy serwetką na 15 minut do wyrośnięcia.
Następnie wyrabiamy ciasto na stolnicy (macie silikonowej), przez krótką chwilę, formujemy kulę i odstawiamy z powrotem do miski do wyrośnięcia na 40-60 minut (do podwojenia objętości).
Gdy ciasto wyrośnie, dzielimy na pół i formujemy dwa wałki a potem każdy kroimy na 8 plastrów. Formujemy z nich placki o średnicy ok. 12-14 cm, nakładamy na każdy porcję jagód z cukrem pudrem i zawijamy, formując bułeczkę.
Układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, do dołu miejscem sklejenia.
Ponownie odstawiamy na 15 minut celem wyrośnięcia. W tym czasie włączamy piekarnik na 180 C.
Podrośnięte jagodzianki smarujemy mlekiem i wstawiamy do gorącego piekarnika i pieczemy ok. 15-20 minut, aż się ładnie zarumienią. 
Jagody potrafią wyciekać z bułeczek, gdy jest ich za dużo, albo gdy ciasto nie jest za dobrze sklejone w miejscu łączenia.
Nie przeszkadza to w niczym, smaczna jest taka masa zdzierana nożem z papieru (oczywiście, gdy przestygnie).
Na koniec ciepłe bułeczki smarujemy lukrem zrobionym z połączenia w miseczce składników podanych powyżej.

Najbardziej smakują mi, gdy są jeszcze ciepłe i obowiązkowo z kubkiem zimnego mleka :)





Smacznego !

niedziela, 13 lipca 2014

Drożdżówka z dużą ilością kruszonki

Placek drożdżowy to idealny deser w lecie, kiedy mamy rabarbar, truskawki, jagody, maliny, porzeczki, borówki, jeżyny, czy śliwki...  długo by wyliczać, wszystkie te owoce nadają się do tej drożdżówki, nawet te najkwaśniejsze jak rabarbar świetnie się sprawdzają :)

Składniki

CIASTO:
  • 3,5 szklanki mąki
  • 3,4 szklanki cukru
  • szklanka mleka
  • 4 jaja (3 żółtka i jedno całe)
  • 50 g świeżych drożdży
  • 1/3 kostki masła
  • owoce (wyżej wymienione)
KRUSZONKA:
  • szklanka mąki
  • szklanka cukru
  • pół kostki masła
Do garnuszka wlewamy trochę mleka, podgrzewamy lekko, dodajemy łyżkę cukru i wkruszamy drożdże.
Mleko nie może być za ciepłe ani za zimne, musimy metodą prób i błędów osiągnąć ten stan, w jakim drożdże najlepiej lubią wzrastać:)
Przykrywamy serwetką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia.
Do drugiego rondelka wlewamy pozostałe mleko i dodajemy masło. Mieszamy i czekamy aż się rozpuści i krótko zagotuje. Następnie odstawiamy do ostudzenia najlepiej do zlewu z zimną wodą.
Do sporej miski wrzucamy całe jajko, trzy żółtka i cukier.
 
(Wczoraj, jak robiłam tę drożdżówę zapomniałam o cukrze... dałam tylko łyżkę cukru do wyrośnięcia drożdży a potem nic.... rosło sobie wyrobione ciasto pod serwetką w misce.... gdy zorientowałam się czego nie dałam, wyjęłam z miski i  szybko zaczęłam "wtłaczać" w kulę ciasta przepisowy cukier i po jakimś czasie udało się i ciasto wyszło, a smakowało tak, że dzisiaj piekłam następne... bo wczorajsze zniknęło :) )
 
Po wymieszaniu jajek z cukrem :)  dodajemy przesianą mąkę, wlewamy ostudzone mleko z masłem i wyrośnięte drożdże.
Teraz następuje ulubiony przeze mnie element zabawy z drożdżowym - wyrabianie ciasta. Ugniatamy, podrzucamy, uciskamy, uderzamy, aż kula osiągnie elastyczną  strukturę. Można dodać ciut mąki, gdy nie chce odchodzić od rąk mimo wypracowania. Następnie przekładamy do miski i nakrywamy serwetką, by w spokoju po tych zaserwowanych "męczarniach" - rosło sobie dalej.....
W tym czasie wyjmujemy ze śliwek pestki, obieramy z szypułek porzeczki.
Blaszkę do pieczenia o wymiarach 22 x 35 wykładamy papierem do pieczenia, przekładamy ciasto i jeszcze raz przykrywamy serwetką, by urosło.
W tym czasie do miski po cieście wsypujemy mąkę, cukier i dodajemy masło, ucieramy palcami do połączenia składników, by powstały grudki, które będą po upieczeniu pyszną i chrupiącą kruszonką.
 
Na wyrośniętym cieście układamy owoce i posypujemy kruszonką.
Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 C i piekę 35-40 minut góra -dół piekarnik elektryczny ( w gazowym może i 50 minut - trzeba popróbować).
 
Smacznego !







 
 
\
 
 
 
 
 
 

sobota, 21 czerwca 2014

Maślane ciasto z rabarbarem

Mam wyrzuty sumienia, prawie miesiąc i żadnego wpisu, ale mieliśmy intensywne spotkania poza domem i  wyjazd  3 dniowy trochę dalszy i było choróbsko, które się przypałętało i nie chciało mnie opuścić.
Dzisiaj powrót do uszczęśliwiania współmieszkańców i siebie poprzez smakołyki własnej roboty.
Padło na rabarbar, z reguły kwaśny i wydawałoby się, że tylko do kompotu nadający się ...

Tymczasem...
 
Składniki:

1 kg rabarbaru
350 g masła
350 g mąki pszennej
230 g cukru pudru
6 jajek
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
1 płaska łyżeczka sody oczyszczonej
1 łyżeczka cukru z prawdziwą wanilią
szczypta soli

Wykonanie:
 
Rabarbar myjemy pod bieżącą wodą, odcinamy końcówki i nie obieramy (ładnie wygląda czerwona skórka w cieście, a po obraniu zostanie tyko bladozielony).



Kroimy na kawałki i zasypujemy 2 łyżkami cukru, aby osłodzić nieco kwaśność. Mieszamy i odstawiamy. Przed wyłożeniem do blachy, odlewamy nadmiar powstałego syropu.
Formę wykładamy papierem do pieczenia, piekarnik nagrzewamy do 190C z funkcją termoobiegu.
 
Mąkę przesiewamy z proszkiem do pieczenia i sodą oczyszczoną i szczyptą soli. Miękkie masło (najlepiej wyjęte z lodówki jakiś czas przed przygotowywaniem ciasta) ucieramy z cukrem pudrem i cukrem z prawdziwą wanilią  na puszystą masę. Ciągle mieszając dodajemy po jednym jajku. Następnie dodajemy partiami mąkę , mieszając drewnianą łopatką lub mikserem na niskich obrotach.
Połowę ciasta wykładamy na blachę, jest dosyć gęste, więc można rzucać kleksami z łyżki a potem rozsmarować. Teraz układamy odciśnięty z nadmiaru soku rabarbar a na wierzchu kleksami wykładamy resztę ciasta. 
Nie ma powodu do niepokoju, gdy będzie nam się wydawało, że ciasta jest za mało i nie możemy przykryć całego rabarbaru. Może wystawać miejscami, bo i tak podczas pieczenia lekko się zagłębi, a rosnące ciasto też go miejscami pozakrywa.
 
Pieczemy tak długo, aż ciasto nabierze brązowo-złotego koloru a drewniany patyczek wbity w środek będzie suchy po wyciągnięciu.
Ciasto ma wspaniały maślany posmak przełamany kwaśnością rabarbaru.
Można po ostudzeniu oprószyć cukrem pudrem.
 
 
 
 
SMACZNEGO !!!
 



wtorek, 27 maja 2014

Pomysł na taką pogodę jak dziś :)

Wieje, zimno, niby maj... ech, po tylu ciepłych dniach, dzisiaj szok termiczny dotknął wielu z nas. Temperatura obniżyła się o ponad 10 stopni. 
Zainspirowana przez Magdę Z. nabrałam ochoty na gofry z musem ze świeżych truskawek. Ciepłe, pachące, chrupkie a zarazem miękkie - to coś w sam raz na dzisiejszą pogodę.

Zakupiłam truskawki, zakupiłam średniej klasy gofrownicę, śmietanę 30 % do ubicia i do dzieła :)

 Przepis:
  • 1 i 1/2 szklanki mąki
  • 1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 2 łyżeczki cukru pudru
  • 1 łyżka cukru waniliowego
  • 2 jajka 
  • 1/2 szklanki oleju roślinnego
  • 1 i 1/3 szklanki mleka
Mąkę przesiewamy do miski, dodajemy proszek do pieczenia, sól, cukier i cukier waniliowy. Wszystko mieszamy, dodajemy żółtka jaj, olej (następnym razem wypróbuję masło rozpuszczone klarowane), mleko i miksujemy na gładką masę. Następnie ubijamy na sztywną pianę białka (lekko dosalamy) i mieszamy drewnianą łyżką z ciastem. Odstawiamy ciasto na 15 minut, by "spuchł glutem". 
W tym czasie kroimy truskawki na mus - 15-20 sztuk w talarki, kawałki - jakkolwiek -  i zasypujemy 3 łyżkami cukru pudru, dodajemy łyżeczkę soku z cytrtny, podgrzewamy przez 3-4 minuty, potem chwilka z blenderem i mamy gotowy mus do wypełnienia gofrów.
Rozgrzewamy gofrownicę na maxa i wlewamy ciasto, pieczemy 3-4 minuty. odkładamy na kratkę do odparowania i tak  smażymy do wyczerpania ciasta :) 

Pogoda za oknem nie stanowi już dla nas problemu, gdy pachną gofry i truskawki.
 Na śmietanę bitą nie wystarczyło czasu, poczeka do następnego razu. Będą niedługo jagody, maliny, wariacji na temat jest całe mnóstwo :)





Oczywiście musiałam zrobić ciasto z 2 porcji podanych wyżej.
Inaczej byłoby za mało :)

SMACZNEGO !

piątek, 16 maja 2014

Bez

Bardzo lubię bez... tzn. bzy, no ...  bzowe kwiatki i ten zapach... nie można ich kupić, nie ma nigdzie w sprzedaży. Dziś miałam szczęście i w drodze z pracy natknęlam się na ułamaną gałąź.. Pewnie jakiś amator bzów ją złamał, by dostać się do kwitnącej części ... w ten sposób zostałam posiadaczką kilku gałązek... pachną teraz majowo, chociaż za oknem wciąż zimno... mimo, że "zimna Zośka" za nami, wciąż odczuwamy ten przejmujący, zimny wiatr, brrr.... Czekam, aż zakwitnie mój bez za płotem, już niedługo -  mam nadzieję. 
Mamy już połowę maja, a nie można posiedzieć wieczorem na tarasie z lampką wina, bo jest zwyczajny...ziąb :)

A oto moja dzisiejsza zdobycz:  


P.S. Grzeszę teraz na całego, jedząc pizzę farmerską (z kurczakiem) zamówioną z Alicante (jest 21:40 ) i popijając winem czerwonym wytrawnym... Lubię BEZ :)

środa, 7 maja 2014

Czy warto zapomnieć kluczy .... czyli dorsz w porach...

 Piątek staramy się tak organizować, aby wspólny obiad był daniem postnym. Nie praktykujemy, ale pewne zwyczaje zaszczepione w latach młodości pozostają. Staramy się też, aby była to ryba, często jest to śledź w śmietanie z ziemniakami w mundurkach, ale zdecydowanie najczęściej pojawia się dorsz, w swojej najpopularniejszej postaci, czyli smażony.
 Tym razem postanowiłem dodać do tego dania czegoś wyjątkowego, co zmieni odbiór tej popularnej ryby i nie wywoła z ust "dzieci" słów typu: "znowu dorsz", "czy to ma ości" :) Słyszałem, ale nigdy nie próbowałem, w knajpie się nie znajdzie, bo za proste, a w domu nie próbowano. Więc pełen ryzyk-fizyk i decyzja, kupuję ładnego pora, dorsza, cytrynę, masło,sól i pieprz w domu są. Spytacie czy to wszystko, tak nic więcej nie potrzeba.
 Z pora, nie używam zielonej części, ani do sałatek, a już tym bardziej do ryby bym nie dodał. Na szczęście udało się kupić takiego z dużą ilością białej części. Kroimy na ćwiartki i w paseczki, smażymy na maśle około 3 minut, na dużym ogniu cały czas mieszając. Dłuższa obróbka termiczna, mogłaby wydobyć goryczkę, a wysoka temperatura świetnie wytrąca smak. Odgarniamy na brzegi patelni pora, ładujemy na środek lekko posolone kawałki dorsza, przykrywamy porami i smażymy, po chwili obracamy i smażymy kolejną chwilę. Dopiero teraz, zmniejszamy temperaturę, dodajemy sok z połowy cytryny, sól i pieprz (zdecydowanie gruby świeżo mielony) i dusimy około 3-5 minut. Dodatki nieistotne, będzie smakowało z ziemniakami, ryżem czy chlebem. U nas standard do ryby to albo marchewka, albo kapusta kiszona i to się sprawdza.


 Danie proste, łatwe do zrobienia, a odmienia dorsza w niespotykany smak i aromat. Polecam.
No a co z tymi kluczami? Sąsiadka była z Mirką na ćwiczeniach, wracały i okazało się, że nie ma kluczy, a w domu nikogo. Zaproszona do nas dostała i rybkę i ciemne piwo. Zadowolona czekała na swoich domowników, a teraz często przypomina nam "dorsza w porach" ... a i "dziecku" smakowało.
Smacznego :)


wtorek, 6 maja 2014

Goście w kuchni = dobra impreza :)

Spotkanie w gronie sympatycznych na ... Sympatycznej :) Banalnie brzmi, ale taka prawda :) Lubimy takie spotkania, bez okazji, żadne imieniny, urodziny, awanse czy -  jak kiedyś - opijanie nowej kanapy, nowego samochodu. Zwyczajnie, po prostu, z dnia na dzień i na telefon, już w trakcie spotkania ... Szkoda pisania, fotorelacja za chwilę z fantastycznie spędzonego 2 dnia maja:


 Gdzie kucharek sześć.... wiadomo, dlatego z naszej "6" kręciło i turlało 5 osób a ja pstrykałam :P





 


 



 





Zabawa była przednia, wino białe znikało w zastraszającym tempie -jak przysłowiowa woda - musimy to powtórzyć Moi Drodzy, bez dwóch zdań !!!


czwartek, 1 maja 2014

Zabiłam !

1 Maja :) Święto Pracy, wolny dzień, w pochodach już nie uczestniczymy, nie musimy. 
Ale chlebek z rana można upiec, żadna praca. Potem coś dla ciała, zumbastyczna godzinka :)
Następnie obiecana chłopakom pizza, 4 pizze, jedna z kurczakiem, jedna z boczkiem, następna z salami i z szynką kolejna. Ciasto drożdżowe smaczne, doprawione, rodzinka ukontentowana.
Żeby dopełniło się to pierwszomajowe szczęście, choć kulinarnie -bo za oknem nijako - postanowiłam z pozostałej, niewielkiej ilości drożdży zrobić drożdżówkę z podwójną ilością pysznej kruszonki. Drożdżówkę z prawdziwego zdarzenia, zgodnia z zasadą "3 C" - ciepło, cierpliwość i czas :) Bo ciasto drożdżowe nie lubi zimna, pośpiechu i przeciągów. Zawsze o tym pamiętam, zamykam okna, żeby nie przewiało...
I co ? Wstawiłam zaczyn do piekarnika, dość długi czas minął po pieczeniu ostatniej pizzy... skoro lubią ciepło, niech mają... tak podobno można robić, ale widocznie był za ciepły jeszcze, bo... ZABIŁAM ! Zabiłam te drożdże zbyt wysoką temperaturą :( Zmieszałam nawet z mąką, udając, sama przed sobą, że nic się nie stało... wyrobiłam, włożyłam do miski i nakryłam na godzinę serwetką. I co po godzinie, a no nic, klucha jedna pozostała, zabite drożdże nie ruszyły :( Do kosza, jakie to smutne i przykre, gdy trzeba wyrzucić ciasto, a taka miała być pachnąca, wyrośnięta drożdżówa... na masełku a nie na "Kasi", na jajkach od kurek szczęśliwych a nie "oszonowskich". 
Trudno, uszy po sobie, nie jestem doskonała, popełniam błędy i .. kota można zagłaskać i drożdże zabić w za dużym cieple. Nauczka na przyszłość. Jak pojawi się młody rabarbar, obiecuję wieeelką drożdżówę, wyrośniętą, pulchną i przepyszną z maślaną kruszonką. Tyle pierwszomajowo.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Niemożliwe, a jednak :)

Plan był taki: umówiony, dogadany, ustalony. Po zumbie idę do Auchana po marchewkę i inne produkty i piekę...wiadome ciasto na MaXa Urodziny, na jutro do pracy :) Gdy wróciłam, dostałam obiadokolację - spagetti carbonara (z boczkiem w kremowym sosie...).
Ok. 20 z minutami -  MaX wychodzi z domu na swój mecz koszykówki - ja po zakupy.
I niby nudaaa, nic się nie dzieje, zakupy jak zakupy, w tym hipermarkecie znajdziecie wszystko czego dusza zapragnie.... myślałby kto :P
Zmierzam w kierunku stoisk warzywno-owocowych, są piękne  różnokolorowe papryki, arbuzy, truskawki, mango....ja szukam tylko marchewki.... takiej w worku na wagę, wzięłabym kilogram.
I co widzę ? Puste kosze, kilka pustych koszy, cały jeden rząd.
O ooo ! Zamajaczyła mi marchewka, ale w zestawie jako włoszczyzna do zupy... musiałabym wziąć ze 4 szt... eee, nie, jakieś takie podwiędnięte. Kieruję się w stronę zaplecza dla personelu, ostatnio też tak zrobiłam, jak nie było grzybków suszonych na sali - i przyniosła mi Pani z zaplecza parę dkg podgrzybków, mówiąc, że nie mają już gdzie wykładać towaru :) Ale nie tym razem - marchewki NIET !!!
Spokojnie  - myślę sobie - nie mieszkam na wsi, mamy 3 sklepy osiedlowe, pójdę tam i po problemie, będzie marchewka, będzie ciasto :)
Przy kasach następna niespodzianka: podeszłam tam, gdzie stała tylko jedna para z zakupami - idealnie, myślę sobie. Niestety, prawda okazała się nieco inna - Państwo płacili w rublach (...) nie mieli dużo zakupów ale bardzo drogie produkty (na pierwszy rzut oka, nie żebym podglądała, co kto ma w koszyku:) - płatność kartą - odmowa, oddali 24 opakowania serka philadelphia - to widziałam :) znów karta i komentarze w języku sąsiadów, że niemożliwe, może jeszcze raz, zły terminal.... oddali jeszcze coś... znów odmowa, teraz inna karta... odmowa... kolejka się powiększa....a ja bez marchewki - moje myśli w tym momencie - niech tylko ze mną zostaną, nie napiszę...  Gdy wyszłam z tego najlepszego z najlepszych hipermarketów... udałam się pełna nadziei do sklepiku osiedlowego - mhm, zamknięty :( Byłam o 20:50... spóźniłam się o 20 minut .... ale nic, są jeszcze dwa trochę dalej.... w jednym Pani zrobiła "wielkie oczy", gdy pytałam o marchewkę (chciała mi dać marchewkę z groszkiem, taką w słoiku) w kolejnym... w którym zawsze w razie awarii wszystko jest (nawet świeże drożdże) - marchewki NIET !
Wracałam zrezygnowana do domu i nie wierzyłam w to co mnie spotkało. Nie było nigdzie marchewki, wszystko inne tak.
W sumie można kupić każde ciasto teraz.... szukałam w myślach wyjścia.... ale obiecałam upiec. Coś wymyślę, ale już w domu zorientowałam się, że nie mam masła, więc zostają mi ciasta z użyciem np. oleju.
Ciasto w piekarniku (LENIWIEC od Ewy G.), ja piszę, maX wrócił z meczu, czuje zapach ciasta, nie wie, że to nie marchewkowe... nie chce mi się o tym opowiadać... może przeczyta ;-))) Jak wyjdzie dobrze, dam przepis.

Marchewki NIET:



Teraz chodzi mi po głowie "Marchewkowe pole" Lady Pank: 

https://www.youtube.com/watch?v=6utDdnJxB9c&feature=kp

niedziela, 13 kwietnia 2014

Sushi master :)

 Każdy może nim być, skoro ja umiem ukręcić sushi, to uda się każdemu. Nie, nie jestem master, po prostu, jak nas najdzie to zrobię. Cała przygoda z sushi zaczęła się od żony, która namawiała, żebym spróbował. Przy okazji kolega był menadżerem w jednej  z trójmiejskich suszarni i tak poszło. Pierwsza wizyta - żona sushi a ja cokolwiek byle nie to. Następnym razem już dałem się namówić, a następnym to ja zjadłem więcej :) Teraz chodzimy na sushi w miarę regularnie, szczególnie kiedy nie ma czasu przed treningiem czy meczem. Sprawdźcie jak czuje się Wasz organizm w czasie ruchu po schabowym i po japońskim wynalazku.
 Niekiedy jednak nachodzi nas ochota, a nie ma czasu, kasy czy jest prośba rodzinna o domowe rolady ryżowe. Tak też było tym razem, domowy osiemnastolatek, zażyczył sobie na urodzinową kolację domowej roboty sushi.
 No dobra, ale od czego zacząć? Najlepiej od zestawu do robienia sushi, dostępnego w każdym markecie, czy ważne jaki, chyba nie, ja kupiłem zestaw House of Asia, i do tej pory korzystam z ich półproduktów. Warto też obejrzeć jakiś filmik na necie, tylko nie dawajcie wiary, że ryż może być każdy a jego ilości na nori, może być mało. No chyba, że ktoś lubi same wodorosty, tylko szkoda wtedy poświęcać 1,5 godziny na pracę w kuchni, namoczyć płaty i jeść.
 Czas, no tak, tyle trzeba poświęcić, z przerwą na papierosa. Zaczynamy od ryżu, ma być do sushi i już. Proporcje wody do ryżu są na opakowaniu, z założenia 1:1 (szklanka ryżu, szklanka wody), ja daję 1/4 wody więcej, czyli na dwie szklanki ryżu, dwie i pół wody. Ryż mega przepłukać pod zimną wodą, czysty ryż, czyste sushi :) Gotujemy 10 minut od zagotowania na delikatnym ogniu (jakim ogniu jak wszystko teraz elektryczne), po tym czasie wyłączamy i odstawiamy na 15 minut, cały czas pod przykryciem. Wysypujemy do dużej miski, na tyle dużej aby swobodnie mieszać. Miska powinna być drewniana, ale może być szkło, nie polecam metalu. Jak lekko ostygnie dodajemy zaprawę z octu ryżowego (też do kupienia), na 0,5 kilograma ryżu trzy łyżki stołowe (ja dodaję trochę więcej). Ocet ryżowy marynuje ryż i nadaje mu specyficzny smak i zapach. W czasie kiedy ryż stygnie przygotowujemy składniki do sushi. I tutaj już jak każdy lubi, u mnie standard to surimi (paluszki krabowe bez kraba), łosoś, może być surowy, wędzony czy pieczony, ogórek zielony, avocado i mango. Reszta to już fantazja, obecnie wykorzystałem serek Turek o smaku łososia i pastelę tuńczyk z pomidorami oraz szczypiorek.

 Jak widać na załączonym obrazku ogórek jest bez części z pestkami i cienko pokrojony, pozostałe składniki także dość drobno pokrojone. To ważne, kiedy chcemy łączyć smaki. Do maków (maki -sushi zwijane) jednoskładnikowych surimi czy ogórek zostawiam grubsze. Przygotowujemy odpowiednio stanowisko, tak aby wszystko było pod ręką, ale nie przeszkadzało w zawijaniu. 

Na zdjęciu brakuje tylko miski z wodą, jest potrzebna, nie dotykamy ryżu jeśli nasze ręce nie są wilgotne. Wasabi powinno być na talerzyku, albo miseczce i tak było :)
 Tak naprawdę to zdradzę Wam, że nieistotne jak skręcasz, co dasz do środka i jakie wyjdą Wam końcówki, najważniejszy jest ryż, jak nie wyjdzie, jest za mało lepki, za suchy, niedogotowany czy przegotowany nic z tego nie będzie :( 
 Samo kręcenie jest proste, kładziemy liść nori, nakładamy wilgotną ręką ryż, tak aby nie było zielonych plam, zostawiamy końcówkę bez ryżu, służyć ona będzie sklejeniu całości. Jednoskładnikowe maki tworzymy z połowy płata nori, wieloskładnikowe - z całego. Po ułożeniu ryżu robimy lekki pasek z wasabi i układamy składniki w dowolnej kolejności, chyba że dajemy pastę, albo serek, wtedy proponuję zacząć od nich, jak zrobimy to później będziemy przesuwać składniki. Chwytamy matę za brzeg bliżej nas i zawijamy. Nie martwcie się, że nie wyjdzie, pod koniec opakowania nori będzie już ok :) Końcówkę nori namaczamy wodą i jak dokręcimy do końca ładnie się zlepi. Brzegi albo delikatnie dociskamy odrobiną ryżu, albo odcinamy i nie dajemy gościom, tylko zjadamy sami.
 Troszkę trudniej robi się "odwrócone" maki, czyli takie z ryżem na wierzchu. Są smaczniejsze, bo na pierwszy ogień kubki smakowe atakuje ryż, a nie wodorosty. Tutaj na ryż układamy na świecącej stronie, na całej powierzchni i odwracamy. Tak jak poprzednio tylko bezpośrednio na nori kładziemy odrobinę wasabi i składniki. Matę najlepiej owinąć folią spożywczą. Na końcu skręcania można położyć na wierzch kawałki ryby, albo posypać sezamem i dokręcić rolkę. Resztkę ryżu wykorzystuję na nigiri. Cały bajer z tym rodzajem sushi to nie za duża kulka ryżu, wasabi na wierzch i uformowanie już właściwego kształtu z rybą na górze. Proste, najważniejsze to nie bać się i spróbować. Efekt:





 Teraz czas na krojenie rolek. Jednoskładnikowe kroję na sześć kawałków, wieloskładnikowe na osiem, albo dziesięć, w zależności czy końcówki są ładne :) Ważne, nóż wilgotny. Całość ozdabiamy sezamem i/lub słodką papryką, układamy na półmiski i zapraszamy gości do stołu. Nieodłączne dodatki, sos sojowy, wasabi i marynowany imbir (nie lubię). Smacznego :)

 To co widać na zdjęciu to pół kilograma ryżu i sześć nori, 66 kawałków, więc jak romantycznie we dwoje, to szklanka ryżu i 3 nori wystarczy.     

środa, 9 kwietnia 2014

Ruchanki :)

Zważywszy na dzisiejszą niepogodę, postanowiłam zrobić na obiad pizzę domową (4 okrągłe, duże), bo to i pożywne i różnorodne składniki i smakuje wszystkim :) 
Zostało jednak trochę drożdży i szkoda, żeby się zmarnowały, a pogoda nadal taka, że tylko ciepłe i tłuste by się jadło.
Padło na popularne racuszki, zwane też RUCHANKAMI (kuchnia kociewska). Nazwa pochodzi od  słowa "wyruchane", czyli wyrośnięte i wyrobione.

Przechodząc do rzeczy, potrzebujemy:
  • 500 g mąki pszennej,
  • 50 g świeżych drożdży,
  • szczypta soli
  • 3 łyżki drobnego cukru
  • jajko
  • 1,5 szklanki mleka (nie może być zbyt zimne)
  • 3-4 jabłka
Wykonanie:

Mąkę przesiewamy do dużego naczynia, ponieważ ciasto będzie rosło, dodajemy sól i mieszamy.
Pośrodku robimy wgłębienie, wkruszamy drożdże i zasypujemy cukrem i zalewamy połową szklanki mleka. Przykrywamy czystą, lnianą serwetką i ... odstawiamy w ciepłe miejsce - ja wykorzystałam ciepły piekarnik po pieczeniu pizzy (minęły 2 godziny od wyłączenia). Po upływie 15 minut dodajemy resztę mleka i jajko i porządnie mieszamy. Odstawiamy znów w ciepłe miejsce. Po upływie godziny zaglądamy.... gdy ciasto wyrosło, dodajemy pokrojone w kostkę jabłka i znowu odstawiamy w to samo miejsce na 15-20 minut.

W końcu możemy przystąpić do smażenia, rozgrzewamy olej, można dodać trochę masła klarowanego, będą smaczniejsze. Nakładamy łyżką, smażymy na złoty kolor z obu stron. Wyjmujemy na ręcznik papierowy w celu odsączenia tłuszczu, posypujemy cukrem pudrem, przydałby się syrop klonowy, ale skończył się :(

Idealnie smakują z zimnym mlekiem, tak kiedyś jadłam, mleko już nie takie, jak kiedyś, ale cóż... wyobrażam sobie, że byłyby dobre z kawą zbożową. Zaraz spróbuję, jak jeszcze coś zostało w kuchni.

SMACZNEGO !!!

Plecaczkiem być :)

Skoro ma być relacja drugiej strony to będzie :) Motocykl fajny jest, sądziłam, że tylko podczas ładnej, słonecznej i ciepłej aury, ale okazało się rok temu, że nawet w deszczu i słocie przez pół dnia można jechać. Wyrzymać rękawiczki i jechać dalej. 
Zawsze jestem z tyłu to i tak pierwszy rzut wiatru i deszczu bierze na klatę MaX. Ja zbieram resztki, ale jako płeć słabsza, odbieram i tak podwójnie (albo tylko tak mówię :) ). Co lubię w jeździe motocyklem ? Przede wszystkim to, że jesteśmy blisko, bardzo blisko siebie, że mogę usłyszeć, że świetnie się składam na zakrętach, że jeździ się ze mną tak, jakby mnie nie było - to oznacza, że nie przeszkadzam, a to jest najważniejsze, bo tu chodzi o nasze wspólne bezpieczeństwo. Dużą zasługą są regularne, różnorodne ćwiczenia, dzięki którym po jeździe przez całą Polskę nie bolały mnie plecy, nogi ani d... :) Mięśnie stabilizujące kręgosłup muszą być dobrze rozbudowane, żeby bez szwanku zażywać wielogodzinnej jazdy.
Lubię jeszcze jedną rzecz, a mianowicie, gdy jeździliśmy w  zamkniętych schubertach, odkryłam, że mogę sobie śpiewać, drzeć się, jest specyficzny pogłos, a MaX nic nie słyszy i ... nikt mnie nie ucisza :) To dla mnie niezła frajda. Tak mam. 
Co jeszcze ? Z reguły w butach na obcasie i w spódnicy, a tymczasem okazało się, że umiem wskoczyć w skórę, czy jakiś drelich i odpoczywać na chodniku na stacji benzynowej, półleżąc wśród płynu borygo i innych....


 poza tym sama się zdziwiłam, że potrafię spakować się na tydzień w to-to co poniżej... i wszystko zabrać. Chcieć znaczy móc i już :)



i na koniec, tęskniąc za latem.....

wtorek, 1 kwietnia 2014

Motocyklowe wspólne świata zwiedzanie

 Motocykl i wszystkie z jego posiadania plusy i minusy, to kolejny z elementów naszej małżeńskiej składanki. Oboje uwielbiamy jeździć i spędzać czas na motocyklu, zwiedzać i podziwiać świat z wysokości siodła. Czerpiemy sporo radości z możliwości jaką daje motocykl.
 Ale nasza pasja, bo tak mogę nazwać to co łączy się z tym tematem, to nie tylko stricte jazda, to także masa nowych znajomych, wspaniałe przygody i moda motocyklowa. Wszystko to łączy się w całość i daje masę zabawy, dobrze spędzonego czasu i masę satysfakcji. 
 W tym temacie pisze swojego bloga, na którego serdecznie zapraszam, i tam spełniam swoją misję łączenia użytkowników Kawasaki W 800. Dzięki niemu spotykamy się ze znajomymi z całej Polski i nie tylko, przynajmniej dwa razy do roku, wybieramy się na daleki i bliższe wyprawy.
 Na blogu 69 pozostawię w tym temacie miejsce dla żony, niech to ona właśnie w tym miejscu, da upust swoim talentom i przedstawi swoją wersję tej cudownej, acz niebezpiecznej pasji.
 To zdjęcie z weekendu, obfitującego w sporo chwil spędzonych na motocyklu wraz z grupą fajnych ludzi. Akurat w tym momencie byliśmy na pierwszym w tym roku wspólnym wyjeździe, testując nowe kaski.
 Skoro tak się cieszą nasze "mordki", coś w tym musi być :)
Zapraszam na http://w800max.blogspot.com/ , tam możecie przeczytać o mojej wersji zdarzeń, a tu oczekujcie relacji drugiej strony.

wtorek, 25 marca 2014

Wątróbka drobiowa

"Woń trupka" chodziła za mną od wczoraj... już wieczorem mówiłam MaXowi, że zjeżdżam po pracy do Gdańska i kupuję u Nowaka wątróbkę i bułki.
Udało się, kupiłam pół kilograma, zapłaciłam tylko 3 zł z groszami...
W domu nie było czasu na moczenie w mleku, co miało wpłynąć na złagodzenie smaku... nie było też mowy o jabłku, bo najbardziej lubię jabłko w surowej postaci i takie też schrupałam, zanim zaczęło się smażenie...
Najpierw mycie i wycinanie zbędnych błonek, na które ochoczo spoglądała Sonia. Oczywiście dostała wszystkie resztki.
Potem obtaczanie w mące. W tym czasie MaX zajął się obieraniem i krojeniem cebuli i rozgrzewaniem patelni z dużą ilością masła klarowanego. Z reguły smażymy wątróbkę na oleju, dzisiaj postanowiliśmy spróbować na maśle klarowanym. Warto było.
Lubię taki niepisany podział obowiązków, często by przyspieszyć wspólne zjedzenie posiłku po pracy robimy coś wspólnie. Intuicyjnie i bez zbędnego wskazywania kto co - zajmujemy się tym co lubimy lub wiemy, że drugie nie chce tego robić. Ja nie lubię obierać i kroić cebuli i dlatego zawsze bierze się za tę robotę MaX. On nie obiera, nie oczyszcza i nie kroi mięsa - robię to ja i już. On doprawia, bo robi to lepiej.
Dzisiejsza wątróbka nawet za bardzo się nie buntowała, nie skakała i nie pryskała. Obsmażona ładnie z obu stron,  uzyskała nawet chrupiącą skórkę, nie lubię jak po naciśnięciu wypływa krew i dlatego tak długo się dusiła, aż nie było jej widać.
Cebulkę MaX podsmażył już po zdjęciu wątróbki z patelni, duuużo cebulki, wokół której zrobiła się otoczka ze smacznego masełka. Posolona i popieprzona wylądowała na wierzchu wątróbki. Do tego ogórek kiszony i buła i jedzonko tanie i smaczne ! 
Nie jemy takiego dania za często, może ze dwa razy do roku, bo wiadomo, że oprócz dobrze przyswajalnego żelaza, cynku i miedzi , oraz witamin A, D, B2, B12 oraz PP wątróbka posiada duuużo cholesterolu :(
Ale cóż, chodziła za mną, chodziła i zjedliśmy i mamy na parę miesięcy spokój.


SMACZNEGO !

niedziela, 23 marca 2014

Wiosna, wiosna, wiosna ach to ty !!!

Nie ma jeszcze za wiele kwiatów w ogródku, wszystko budzi się do życia...a ja już nie mogę się doczekać, dlatego przypomnę sobie wiosnę i lato z lat poprzednich, zapraszam: