Liczba 69 jest sumą znaczeń liczb 6 i 9. Pierwsza symbolizuje natchnienie i pomysły pojawiające się w naszym umyśle w chwilach relaksu, odprężenia i wewnętrznej harmonii. Liczba ta przypomina również swoim znaczeniem o konieczności wybaczania. Druga reprezentuje stan osiągnięcia pełni w jakiejś dziedzinie. Związana jest z wysokim poziomem rozwoju intelektualnego, emocjonalnego bądź duchowego. Daje kontrolę nad własnym losem i wpływ na losy innych ludzi. Jej znaczenie związane jest z wynalazczością, pomysłowością i skutecznością. Jest to liczba zamykająca cykl.
Liczba 69—to także graficzne zobrazowanie znaku Raka.
Dla nas to także współczesne yin i yang. Chcielibyśmy aby właśnie takie były tu wpisy :)


wtorek, 25 marca 2014

Wątróbka drobiowa

"Woń trupka" chodziła za mną od wczoraj... już wieczorem mówiłam MaXowi, że zjeżdżam po pracy do Gdańska i kupuję u Nowaka wątróbkę i bułki.
Udało się, kupiłam pół kilograma, zapłaciłam tylko 3 zł z groszami...
W domu nie było czasu na moczenie w mleku, co miało wpłynąć na złagodzenie smaku... nie było też mowy o jabłku, bo najbardziej lubię jabłko w surowej postaci i takie też schrupałam, zanim zaczęło się smażenie...
Najpierw mycie i wycinanie zbędnych błonek, na które ochoczo spoglądała Sonia. Oczywiście dostała wszystkie resztki.
Potem obtaczanie w mące. W tym czasie MaX zajął się obieraniem i krojeniem cebuli i rozgrzewaniem patelni z dużą ilością masła klarowanego. Z reguły smażymy wątróbkę na oleju, dzisiaj postanowiliśmy spróbować na maśle klarowanym. Warto było.
Lubię taki niepisany podział obowiązków, często by przyspieszyć wspólne zjedzenie posiłku po pracy robimy coś wspólnie. Intuicyjnie i bez zbędnego wskazywania kto co - zajmujemy się tym co lubimy lub wiemy, że drugie nie chce tego robić. Ja nie lubię obierać i kroić cebuli i dlatego zawsze bierze się za tę robotę MaX. On nie obiera, nie oczyszcza i nie kroi mięsa - robię to ja i już. On doprawia, bo robi to lepiej.
Dzisiejsza wątróbka nawet za bardzo się nie buntowała, nie skakała i nie pryskała. Obsmażona ładnie z obu stron,  uzyskała nawet chrupiącą skórkę, nie lubię jak po naciśnięciu wypływa krew i dlatego tak długo się dusiła, aż nie było jej widać.
Cebulkę MaX podsmażył już po zdjęciu wątróbki z patelni, duuużo cebulki, wokół której zrobiła się otoczka ze smacznego masełka. Posolona i popieprzona wylądowała na wierzchu wątróbki. Do tego ogórek kiszony i buła i jedzonko tanie i smaczne ! 
Nie jemy takiego dania za często, może ze dwa razy do roku, bo wiadomo, że oprócz dobrze przyswajalnego żelaza, cynku i miedzi , oraz witamin A, D, B2, B12 oraz PP wątróbka posiada duuużo cholesterolu :(
Ale cóż, chodziła za mną, chodziła i zjedliśmy i mamy na parę miesięcy spokój.


SMACZNEGO !

niedziela, 23 marca 2014

Wiosna, wiosna, wiosna ach to ty !!!

Nie ma jeszcze za wiele kwiatów w ogródku, wszystko budzi się do życia...a ja już nie mogę się doczekać, dlatego przypomnę sobie wiosnę i lato z lat poprzednich, zapraszam: 















Pizza domowa

Dzisiaj upiekłam 4 pizze: na płaskich, okrągłych blaszkach, na cienkim, chrupkim cieście, z szynką suszoną powietrzem, wędzoną dymem z drewna bukowego (z ulotki wyczytałam, że rzekomo bez dodatku wzmacniaczy smaku i barwników) ale i tak nie wierzę w to. Takie mamy czasy, że niestety, nie wiemy co jemy - a nawet jak nam się wydaje, że  wiemy, to i tak producenci przemycą to, czego byśmy nie chcieli... ale przecież nie zacznę hodować świń, kur, żeby mieć swoje, karmione wiadomo czym, żeby zdrowo jeść, nie ma szans... dlatego mój organizm chyba sam "wyczuwa" co się dzieje i w sposób naturalny odrzuca wszelkie mięsa... jak oglądąłam ostatnio kawałki schabu, karkówki, szynki, żeberek.... wyszłam ze sklepu z niczym... taki naturalny odrzut mnie ogarnął... zrobiłam na obiad naleśniki z twarogiem.
Ale miało być o dzisiejszej pizzy - czasami zamawiamy z Alicante, ale najbardziej lubimy tę moją, pizzę domową.

PRZEPIS NA CIASTO:
  • 5 szklanek mąki 
  • 1,5 szklanki mleka
  • 6 dag drożdży
  • 4 łyżeczki cukru
  • 4 łyżki oleju
  • 2 jajka
  • sól do smaku (daję cztery porcje na czubku łyżeczki)
Podgrzewam lekko mleko w garnku, dodaję cukier i drożdże, mieszam aż składniki się rozpuszczą.
Dodaję do przesianej mąki, wbijam jajka, wlewam olej, solę i zagniatam, wyrabiam parę minut, aż ciasto nabierze charakterystycznej rozciągliwości i elastyczności. Gdy jest gładkie i podczas próby rozerwania równo się rwie, przykrywam ściereczką i zabieram się za pozostałe składniki.
Przygotowuję sos, mieszając w misce koncentrat pomidorowy, ketchup ostry i łagodny, trochę przecieru z chili - co tam mamy w lodówce + zioła, czyli oregano, można dodać specjalną mieszankę ziół do pizzy :)

Następnie kroję takie składniki, jakie mają znaleźć się na pizzy, może być szynka, kurczak pieczony, tuńczyk z puszki.... najczęściej daję jakąś szynkę, pieczarki, paprykę czerwoną i zieloną i obowiązkowo cebulę, oraz potartą mozarellę.
Ciasto dzielę na 4 części, rozwałkowuję (kupiłam świetną matę silikonową w Tchibo - jest rewelacyjna, nie klei się do niej ciasto jak do blatu, nie trzeba podsypywać mąką).
Rozwałkowaną pierwszą pizzę układam na blaszce wysmarowanej olejem, następnie smaruję sosem pomidorowym, sypię ser, układam szynkę, paprykę i cebulę (pokrojone w piórka), potem pieczarki pokrojone w plasterki i posypane solą i pieprzem...a na wierzch jeszcze trochę tartej mozarelli.
Wkładam do nagrzanego do 220 C piekarnika i piekę "góra-dół" przez 15 minut - dzisiaj wystarczyło 12 i mozarella z wierzchu ładnie się zarumieniła.

 Moi Panowie lubią taką pizzę, czasami robię trochę na słodko z ananasem z puszki...ale tylko czasami.
Przed pieczeniem:

Po upieczeniu:





SMACZNEGO !





niedziela, 16 marca 2014

Sport jako panaceum na wszystko.

 Czuję się trochę wywołany do tablicy. Mirka zamieściła już dwa posty o sporcie, a ja milczę. Przyszedł jednak czas na moje trzy grosze w tym temacie. Tym razem bardziej jako felieton, ale w przyszłości postaram się także pochwalić własnymi "osiągnięciami".
 Czemu felieton, no okazuje się, że parę lat już na świecie jesteśmy, obserwowaliśmy swoich rodziców po troszę i dziadków, a i sami przeżyliśmy nie mało. Sprawność ruchowa i wysiłek fizyczny jest w moim życiu od kiedy pamiętam. Ze względu na pracę zarówno mój dziadek jaki i ojciec (do pewnego momentu) musieli utrzymywać właściwą formę fizyczną.
 Pamiętam czasy kiedy facebookiem był trzepak, który służył do wiszenia jak leniwce, jako bramka czy był po prostu towarzyskim miejscem spotkań. Pamiętam też, że oprócz piłki kopanej, każdej zimy sami wylewaliśmy wodę na lodowisko, a utrzymywała je prowizoryczna banda ze śniegu. Latem biegaliśmy nocami po parku i dostawaliśmy lanie od "starszych" jak nas złapali. Później weszła era gier komputerowych, ale i wtedy odrywaliśmy się od monitorów i pędziliśmy na boisko, pograć w piłę lub kosza.
 Już jako dorosły chłopak nocne imprezy leczyłem godziną na boisku do koszykówki i nawet teraz mając rodzinę i inne pasje poświęcam tej grze minimum 3 godziny tygodniowo. Bez sportu nie byłbym sobą, a moje życie wyglądało by pewnie inaczej.
 W obecnych czasach, coraz większej ilości godzin spędzonych za biurkiem, większej dostępności "złego" jedzenia, społeczeństwo odwraca się od aktywności fizycznej. Dzieci nie chodzą na WF, ale to rodzice się na to zgadzają. Lekarze wystawiają zwolnienia na choroby, które za czasów mojej młodości nie znajdowały się w leksykonach medycznych. Teraz dzieci mają komputery i konsole.
 Dziwi, ze tak samo jak dzieci zachowują się rodzice, zmęczeni pracą, nie mają czasu dla siebie samych. Na szczęście wraz z dobrodziejstwami "świata zachodniego" weszła moda na bycie aktywnym. Jak grzyby po deszczu rosną fitness kluby, w których w ekspresowym tempie panie doprowadzają swoje sylwetki do świetności, po świętach przed wakacjami, czy przed balem sylwestrowym. Nie mam nic przeciwko takim klubom, ale sam ich nie lubię, a chodzę tylko okresowo po sezonie koszykarski na siłownię w celu wzmocnienia stawów, a i to jest dla mnie udręką. Najgorsza w tej formie aktywności jest chyba moda na różnego rodzaju ćwiczenia, które mogą zrobić więcej krzywdy niż się wydaje. 
 Największym zagrożeniem w kulturze fizycznej stała się bariera finansowa. Reklama i dostępność różnej maści sprzętu sportowego powoduje, że "wstyd" biegać w zwykłych trampach i dresie no name. Dzieci aby móc uprawiać sport w klubie w większości muszą za to płacić, oczywiście rodzice, opłacać obozy sportowe i wyjazdy na zawody. Dorośli aby poćwiczyć w fitness klubie muszą co miesiąc wykładać na karnecik, nie małe pieniądze. Sport stał się przywilejem ludzi dobrze sytuowanych, ale takie czasy, każdy patrzy na kasę. Państwo także jak na razie nie jest zainteresowane tematem i nie stara się nawet udawać, że problem z dostępnością do sportu istnieje.
 Czy naprawdę jest tak źle ? No niby nie, odsetek otyłych w krajach wyżej rozwiniętych jest większy, ale zdobywają też więcej medali na imprezach mistrzowskich. Moim zdaniem wszystko leży w naszych rękach i nogach. Trenujmy swoje ciała regularnie, a nie okazjonalnie, wtedy nawet "modny" trening nie zrobi nam krzywdy. Bawmy się sportem i rywalizacją i nade wszystko nakłaniajmy nasze dzieci i młodzież do aktywności fizycznej, nie profesjonalnej, ale ogólnorozwojowej. My przez sport i jego uprawianie mamy zdrowsze ciała, lepszą odporność i dobre samopoczucie. A Wy ?

sobota, 15 marca 2014

Ciasto bez tłuszczu

Dzisiaj w Auchan okazyjnie kupiliśmy 3 kg jabłek za 2,70 zł :) MaX wpadł na pomysł, że przydałoby się jakieś ciasto, skoro... jutro niedziela, no i mamy tyle jabłek. Zaczęłam więc szukać w moich kartkach z przepisami spisywanymi ręcznie, tymi wydrukowanymi i szukałam.... szukałam....
Okazało się, że mam różne mąki: orkiszową, żytnią i ich odmiany a zwykłej, pszennej, tortowej - gdańskiej nie mam :(
Raff poszedł do sklepiku osiedlowego i przyniósł pszenną mąkę - tak jak chciałam, ale to była KRUPCZATKA ! Nigdy jej nie używałam, ale skoro już mam, to postanowiłam spróbować.

Przepis:
  • 2 szklanki mąki pszennej (krupczatki)
  • 1 szklanka cukru brązowego
  • 3 duże jajka
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 6-8 jabłek
  • tłuszcz do posmarowania blaszki
  • bułka tarta do wysypania blaszki

Jabłka umyłam, obrałam i pokroiłam w cząstki ok. 1 cm.
 Zasypałam cukrem brązowym, wymieszałam i wstawiłam na 1 godz. do lodówki. W międzyczasie przesiałam przez sitko mąkę i wymieszałam z proszkiem do pieczenia i sodą oczyszczoną.
Po upływie wyznaczonego czasu do jabłek dodałam 3 jajka i wymieszałam drewnianą łopatką. Następnie dodałam mąkę wymieszaną z proszkiem i sodą. Po dokładnym wymieszaniu, przełożyłam ciasto do blaszki keksowej, wysmarowanej uprzednio " Kasią" i wysypanej bułką tartą.
Piekłam w temp. 180 C przez 40 minut, oczywiście jak zawsze sprawdziłam drewnianym patyczkiem, czy jest suche.
A a a a .... dodałam jeszcze kilka kropelek aromatu waniliowego.

Wyszło ładnie, pachnące, aromatyczne, MaX stwierdził, że taki zapach ciasta to On lubi :)
 Bez użycia miksera, mieszane tylko łyżką drewnianą, więc mogłam robić, gdy MaX ucinał sobie sjestę poobiednią...
Ciasto bez tłuszczu, więc dla osób dbających o figurę...
Można posypać na wierzchu cukrem pudrem, ale po co ? Jest wystarczająco słodkie i do niedzielnej kawy idealne.

Smacznego !





wtorek, 11 marca 2014

Topielce

Nazwa może nie za fajna, ale TOPIELCE to rogaliki drożdżowe, przepis od Zosi M. gdzieś sprzed grubo 10 lat :) ... Są mięciutkie i maślane, ciasto tylko lekko słodkie, a środek ...mhm, z czym kto woli, nutella, konfitura morelowa, lub masa makowa.

Składniki :
  • 500 g mąki pszennej tortowej
  • 200 g roztopionego masła
  • 30 g świeżych drożdży
  • 2 łyżki cukru
  • 2 łyżki ciepłego mleka
  • 1/2 szklanki jogurtu naturalnego
  • 2 jajka
dodatkowo: jajko do posmarowania przed pieczeniem i konfitura lub nutella.

Drożdże rozcieram z cukrem i mlekiem i odstawiam na 10 minut, przykryte lnianą serwetką. Po upływie tego czasu mieszam wszystkie pozostałe składniki i wyrabiam ręcznie ciasto, aż będzie elastyczne (- moja ulubiona czynność z drożdżowym - wyrabianie właśnie, bawię się jak z plasteliną :).
Przekładam wyrobione ciasto do dużego woreczka i mocno zawiązuję. Ostatnio wrzuciłam kulę ciasta do zimnej wody bez worka i też było ok, co widać na zdjęciu poniżej :) 
Worek umieszczam w garnku lub misce z zimną wodą. Po ok. 20-30 min. ciasto powinno urosnąć i ... wypłynąć (TOPIELEC :) 
Wykładam je na stolnicę i dzielę na 4 części. Każdą z nich rozwałkowuję na okrąg o śr. ok. 30 cm. Dzielę na osiem cześci jakbym kroiła... np. pizzę :)
Na każdy trójkąt nakładam ulubione nadzienie, moi dwaj synowie wybierają nutellę. MaX i ja - konfiturę morelową z kandyzowaną skórką pomarańczową - co było oczywiście za mało słodkie i wręcz gorzkie dla "cukrolubnych".
  Zwijam od szerszego miejsca i formuję rogaliki, lekko zawijając końcówki  ku dołowi. Układam na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i zostawiam na ok. 20 minut, żeby się "napompowały".
Po tym czasie smaruję jajem, dzięki czemu ładnie się zarumienią podczas pieczenia. Piekę przez ok. 25 minut  w piekarniku nagrzanym do 180 C. Po upieczeniu można posypać cukrem pudrem, polać lukrem, u nas nie ma takiej potrzeby - ulatniają się jeszcze gorące.... acha, posypuję płatkami migdałowymi, bo mam i nie mogę ich jakoś zużyć :) 
Nie pamiętam, ale chyba układam te płatki przed pieczeniem, po kilka na rogaliku.... no tak, przed :)






SMACZNEGO !

poniedziałek, 10 marca 2014

Bieganie


Mhm, bieganie, niby bez sensu, bo biegniesz pół godziny, godzinę, więcej.... czasami kilka kółek jedną trasą, wciąż to samo, te same drzewa, te same ścieżki, zakręty, podbiegi.... a jednak nie jest tak ! 
Ten kto spróbował, ten wie, jaką to niesie frajdę, radość, niezwykłość to przebieranie nogami, ten szybszy oddech, czasem łapanie tchu... a można przecież leżeć na kanapce i pić winko... pewnie, że można, ale czemu najpierw się nie zmęczyć... trzeba sobie zasłużyć - ot co ! a nie tak łatwo wszystko dostawać lub dawać sobie samemu...
Jak zrobiłam pierwszą swoją "dyszkę", w maju przed dwoma laty, z radości zerwałam sobie wiecheć białych kwiatków rosnących gdzieś na ścieżce biegowej (nie wolno niszczyć zieleni, wiem, ale musiałam !) - śmiałam się sama do siebie, to było niezwykłe, niezwykłe...
Potem poszło... co dwa dni bieganko, na początku marudziłam, że wieje, że mży, że ciemno, wraz z upływem czasu nie miało to znaczenia. 
Lubię biegać w towarzystwie, ale z perspektywy minionych 2 lat dochodzę do wniosku, że jednak sama ze sobą i z moją muzyką czuję się najlepiej - zresztą widać to po innych biegaczach -rzadko jest więcej osób razem, raczej to samotne wybiegania, nikt Ci nie ucieka, na nikogo nie musisz czekać i zwalniać...

Idę do Leona, dokończę jak wrócę ;)

Z bieganiem szło mi nieźle, nawet zapragnęłam wziąć udział w Biegu Westerplatte (10 km)...i trenowałam sobie, aż do momentu, gdy wystąpiła kontuzja pt. "kolano biegacza" - rehabilitacja i ... rezygnacja  ze startu i 9 m-cy bez biegania . Łzy poleciały :( z bezsilności, złości, żalu. 
Po zaleczeniu kontuzji nastąpiły małe sprawdziany biegowe zorganizowane z okazji Dnia Matki - na 5 km, Bieg Św. Dominika na 5 km, Nocny Bieg Świętojański w Gdyni na 10 km i w końcu wyczekiwany przez  cały rok -  Bieg Westerplatte :) Potem 5 kilometrowy incydent z Biegiem Górskim po Górze Gradowej  - medale za ukończone biegi są- spoczywają w szufladzie :( 
Z biegami zorganizowanymi chyba się pożegnałam, wiem jak to jest biec w grupie kilku tysięcy biegaczy i wystarczy.
Teraz skupię się na tych biegach, które są tylko dla mnie - wprawdzie bez medalu, ale z ulubioną muzyką, moimi przemyśleniami, przeze mnie wybranymi trasami. 
Lubię to !





niedziela, 9 marca 2014

Wczesna wiosna w ogródku

 Sobota, po imprezie, żona na ćwiczeniach, słoneczko świeci, szkoda leżeć. Podjąłem się zadania posprzątania po zimie w naszym ogródku. Co prawda jest jeszcze wcześnie, ale na tyle ciepło, że życie w nim zaczęło się odradzać. Pierwszy sygnał jak zwykle dały krokusy, ale one już się budziły w grudniu:)
 Powycinanie starych krzaków, listków, zdjęcie fizeliny i ogólne doprowadzenie rabatek do umożliwienia prawidłowej wegetacji zajęło dwie godziny. A oto co ukazało się naszym oczom :

 Stanowisko krokusów

 Stanowisko tulipanów i lilii
 Rabatka pod oknem

 Hortensje

 Hiacynty

Zobaczymy jak przyspieszy wiosna za jakiś czas :)

Chlebek orkiszowy

Lubię zapach chleba, szczególnie w niedzielę, zanim wszyscy wstaną, powoli rozchodzący się po całym mieszkaniu... zapach chleba pieczonego w domu :)
 Przepis i niezbędny zakwas dostałam od koleżanki Ewy, przyniosła mi kiedyś do Fitness Leon coś dziwnego w słoiku - to był początek mojej fascynacji samodzielnie wypiekanym chlebem.
Nie potrzebna jest żadna maszyna do chleba, chociaż ułatwia podobno życie, bo można zaprogramować i  sama włącza się np. o 5 rano - kiedy jeszcze śpimy - i przed wstaniem do pracy mamy ciepły, własny chlebek... tylko gdzie trzymać te wszystkie miksery, maszynki itp. ?
Mój chlebek  - bo już jest mój, pieczony kilkanaście razy, a zakwasem obdzielam sukcesywnie rodzinę i znajomych - wyrabiam z reguły w soboty wieczorem, po to, by po 12 godzinach upiec go i na ciepło zajadać z rozpuszczającym się na nim masełkiem :)

Przepis na jedną blaszkę keksową: (wymiary: 11,5 x 35,5 cm)
  • 1/2 szklanki siemienia lnianego
  • 1/2 szklanki sezamu
  • 1/2 szklanki słonecznika
  • 1/2 szklanki płatków owsianych
  • 1/2 szklanki otrębów pszennych
  • 1/2 szklanki mąki żytniej
  • 1/2 kg mąki pszennej, orkiszowej + jeszcze 1/2 szklanki tej mąki :)
  • 1 łyżka soli
  • 1/2 łyżki cukru brązowego
  • 1 łyżka miodu rozpuszczonego w 1/2 szklanki ciepłej wody
  • 2,5 szklanek wody
  • ZAKWAS :)
Wsypuję do miski wszystkie suche składniki i ręcznie mieszam.
Dodaję zakwas, wodę z miodem i 2,5 szklanek wody. Wszystko mieszam tak długo (ręcznie, żadnego miksera ! ) aż woda z mąką i nasionami utworzą jednolitą masę. 
Przekładam ciasto do foremki wysmarowanej olejem i oprószonej bulką tartą (najlepiej startą, czerstwą bułką w warunkach domowych, bułki tarte ze sklepu zawierają chleb :( )

Pamiętaj !!!

Odłóż dwie łyżki ciasta do słoiczka, będzie to Twój zakwas na 
następny chlebek :)

Na wierzchu ciasta daję pestki dyni, można słonecznik, ale ja wolę pestki, są smaczne po upieczeniu, a słonecznik mamy już w chlebie w środku.
Następnie przykrywam blaszkę z ciastem folią aluminiową i wkładam na 12 godzin do piekarnika.
 Moja koleżanka Jola nie wstawiła blaszki na te 12 godzin do piekarnika (nie posłuchała ! ) a zostawiła na blacie kuchennym... efekt: chlebek nie wyrósł, nie upiekł się jak trzeba, nie wyszedł :(

Po 12 godzinach, zdejmuję folię (u mnie z 2/3 pojemności ciasto wyrasta tak, że ściągam folię razem z przyklejonymi kawałkami..).
Piekarnik nastawiam na 180 C i czas 1 godzinę 15 minut (elektryczny piekarnik)
Chlebek zaczyna się piec W ZIMNYM PIEKARNIKU ! Inaczej jak wszystkie ciasta, bo wkładane do nagrzanego...a tu stopniowo ogrzewa się masa.
Po upieczeniu, jeszcze gorący chlebek smaruję olejem przy pomocy pędzelka silikonowego.
Wyjęty z blaszki na ruszt,  powinien odparować, ja nie daję mu szans, bo jest od razu krojony i zjadany.

SMACZNEGO !!!

sobota, 8 marca 2014

Smocze łodzie

Nie przepadam za sportami wodnymi, z różnych względów, może kiedyś opowiem, ale odważyłam się na kilka treningów na Motławie w smoczych łodziach i nawet ze 4 wyścigi mam za sobą. Wszystko ze świetną ekipą z MaXa pracy - może jeszcze kiedyś to powtórzymy. 
Wszędzie tam, gdzie włącza się rywalizacja, jest adrenalina, jest to "zacięcie" - jest i dobra zabawa.
Widok z Motławy na Starówkę też pokazuje Gdańsk z zupełnie innej, jakże fajnej perspektywy.










czwartek, 6 marca 2014

Kapusta kiszona

Dzisiaj będę kisiła po raz kolejny kapustę, którą uwielbiam za to, że jest zdrowa i tak smaczna, bo kiszona a nie KWASZONA octem lub innymi specyfikami. Sama lubię poszatkować kupioną przez MaXa "kamienną głowę" - późną odmianę idealną do kiszenia.  Kapusta powinna być dojrzała, biała o zwartej główce. Kapusta zielona z letnich odmian (z racji niskiej zawartości cukru) spowodowałaby, że nasza kiszonka miałaby szary kolor i gorzko-cierpki smak.
Poszatkowane 5 kg kapusty układam w glinianym naczyniu i ubijam pięściami, aż "wióry polecą", tzn. aż puści sok :). Głąb znajdujący się w środku kapusty również szatkuję i kiszę, bo ma najwięcej cennych witamin. Każdy kilogram posypuję solą gruboziarnistą (szarą) - 20 g na kilogram kapusty, czyli pełna łyżka stołowa.  Dodaję trochę potartej marchwi. Można dodać kminek, ja robię raz z, raz bez, zależy kto co lubi. Do tradycyjnych dodatków można jeszcze zaliczyć: liście laurowe, koper, estragon, nasiona jałowca, ziarna pieprzu, cebulę, czosnek. Eksperymentując można dodać jabłka, żurawinę, ananasa, winogrona czy papryczki chilli (coś dla MaXa) ;)
Gdy układam i ubijam kapustę, to tak by była zbita i żeby w warstwach nie zostało powietrze, gdyż proces kiszenia musi odbywać się w warunkach beztlenowych.
Na koniec sprawdzam, czy pokrywa ją cieniutka warstwa soku, który jest naturalnym zabezpieczeniem przed dostępem powietrza. Przykrywam kapustę talerzem i obciążam wyparzonym kamieniem, który zakosiłam z rabatki ogrodowej (maX chyba nawet nie wie).
Po 3-4 dniach dokonam sprawdzenia, na jakim etapie jest kiszenie i ten moment należy do bardzo przyjemnych. Sprawdzam i sprawdzam i nie mogę się nasmakować, takie to pyszne :) Dokonuję wówczas jeszcze jednej fajnej czynności - mianowicie drewnianym patykiem (mam takie pałeczki do sushi) muszę przebić wszystkie warstwy w celu uwolnienia nadmiaru gazów i olejków eterycznych.
Po tym zabiegu, za kilka dni jak coś zostanie (z reguły dwa słoiki zostają) przekładam ukiszoną kapuchę do słoików, znowu mocno ugniatając, aż pokaże się sok





i przechowuję w lodówce. 
Jak się skończy, znów będę kisiła, do czego i Was namawiam :)
Taką kapustę najczęściej jemy do obiadu jako surówkę (z dodatkiem oliwy z oliwek, cukru, pieprzu, czasami jabłka, pora), ale najlepsza była w bigosie :).

wtorek, 4 marca 2014

Ogródek cd.

Mhm ... w tym roku znowu to nie ja wypatrzyłam pierwsze przebijające się krokusy, to mój ogrodnik o imieniu MaX. Z racji tego, że ma wychodne na taras kilka razy dziennie, może zaobserwować to i owo. Ja nie wychodzę zimową porą na taras, chyba, że z jakimś jedzonkiem, jak już w lodówce nie ma miejsca.
Pierwsze krokusy zakwitły 22 lutego ... 

a taki widok malował się ponad rok temu w Wielkanoc 2013: 


Oby to się nie powtórzyło... dosyć już tej zimy :)
Jeszcze tylko niecałe trzy tygodnie i mamy WIOSNĘ !!!



poniedziałek, 3 marca 2014

Ogródek

Spostrzegawczy już zauważyli, mamy ogródek przy mieszkaniu. 55 m2 dodatkowej przestrzeni intensywnie wykorzystywany przez sześć miesięcy w roku (czasami dłużej). Kupując mieszkanie chcieliśmy aby takie miejsce w naszej nowej przestrzeni życiowej się pojawiło.
Już w czasie prac remontowych, wykonywanych przez siły zewnętrzne, my zajęliśmy się naszą "ziemią". Uwierzcie, doprowadzenie tego co zastaliśmy do stanu możliwego obsadzenia, kosztowało nas bardzo dużo pracy. Deweloper nie postarał się i oddał w nasze ręce ziemię pełną gruzu i odpadków budowlanych o słabych właściwościach. Na szczęście rozpocząłem prace od wykopania rowów pod iglaki, czemu na szczęście, wiedziałem jak głęboko szukać gruzu i jak warstwa jest czymś co choć w niewielkiej mierze przypomina ziemię. Pod 30 cm warstwą był piach i trochę gliny. Oczywiście nijak miało się to do zapewnień dewelopera o jakości podłoża w ogródku.
No cóż trzeba było przekopać całą powierzchnię co najmniej na głębokość szpadla. Zajęło to dwa popołudnia w lekko padającym deszczu. Do uzupełnienia ziemi pod iglaki zużyliśmy 600 litrów, dotworzenie warstwy wierzchniej na całej powierzchni to około 800 litrów, no i 300 litrów na rabatki. Samochód przeżył parę kursów, a ja po pracy mogłem startować w zawodach strongmenów.
Zaprojektowanie ogródka na tak małej powierzchni nie było łatwe, tym bardziej, że sporą jego część postanowiliśmy pozostawić w formie trawnika. Wziąłem to na siebie, co oczywiście oznaczało konstruktywną krytykę i dziwne miny żony. Od północy jałowce, od wschodu tuje, to było proste. Od południa postanowiłem zaprojektować rabatkę złożoną z trzech półokręgów powiększających się wraz z odległością od tarasu. Z półokręgów wyszły półelipsy :) Mirka nie była zadowolona, już nawet nie z kształtów, co z samego pomysłu. A na różanecznik pod oknami kuchni zadała pytanie, czy kopię dla niej grób? Pasy dla iglaków i obie rabatki zabezpieczyłem taśmą rabatową, nie jako docelową, ale też się nie spodobała. Wszystko po to, żeby w czasie siania trawy nie zarastała ona tych miejsc, no i na rabatach była nadwyżka ziemi. 
Ponieważ prace w domu jeszcze miały potrwać, a mieliśmy kwiecień, zaczęliśmy od trawnika. Posadzony, co jakiś czas podlewany, już po miesiącu wyglądał w miarę w porządku. Niestety następnej zimy okazało się, że mieszanka nie jest najlepsza i dopiero na trzeci rok trawa wyglądała w miarę ok.
Czas może na małą prezentację jednego z zakątków tego niewielkiego poletka. W największej z półelips postanowiliśmy założyć rabatkę "skalną" zaadaptowaną do warunków. Podstawą był artykuł w gazecie, ale jak to w życiu bywa nie wszystko dostaliśmy a i koncepcja się zmieniała. Założenie podstawowe, rośliny dobrane tak, aby pasowały do siebie i kwitły następująco po sobie, lub w tym samym czasie. Więc tak:
1. W najdalszej części rabatki posadziliśmy irysy - pięknie kwitną, ale krótko.
2. Na przedzie fioletowe floksy.
3. Tuż obok malutki goździki wcześniej kwitnące w fiolecie i później białe.
4. W środku rabatki mamy tulipany, kwitnące jako pierwsze i lilie, jedna pomarańczowa (wcześniej) i biała (później kwitnąca).
5. Roślin kwitnące zamyka fiołek karpacki - kwitnący dwa razy w roku.
6. Całą kompozycję wieńczy sosna karłowata.
W tym roku ma wyrosnąć trzecia lilia, i oby tak się właśnie stało. Rabatka nie wymaga wiele pielęgnacji. Irysy rosną jak szalone. Floksy, trzeba wiosną przerzedzić, goździkom ograniczyć pole rozrostu, lilię po przekwitnięciu obciąć, fiołki dwa razy do roku zrównać z ziemią. No i oczywiście pielić.
A jak to wygląda, parę zdjęć chronologicznie do kwitnienia.:

Irysy, tulipany i floksy
Lilia wczesna
Fiołek karpacki
Lilia późna
Prawie cała :)

Powiem szczerze nie myślałem, że to miejsce stanie się naszą wspólną pasją, miejscem w którym oboje będziemy spędzać czas i bawić się pracą w nim, tęsknić za nim zimą i cieszyć oczy od wiosny do jesieni. Na ostatnim zdjęciu po lewej, niezapominajki, ale to już inna historia ....