Ten kto spróbował, ten wie, jaką to niesie frajdę, radość, niezwykłość to przebieranie nogami, ten szybszy oddech, czasem łapanie tchu... a można przecież leżeć na kanapce i pić winko... pewnie, że można, ale czemu najpierw się nie zmęczyć... trzeba sobie zasłużyć - ot co ! a nie tak łatwo wszystko dostawać lub dawać sobie samemu...
Jak zrobiłam pierwszą swoją "dyszkę", w maju przed dwoma laty, z radości zerwałam sobie wiecheć białych kwiatków rosnących gdzieś na ścieżce biegowej (nie wolno niszczyć zieleni, wiem, ale musiałam !) - śmiałam się sama do siebie, to było niezwykłe, niezwykłe...
Potem poszło... co dwa dni bieganko, na początku marudziłam, że wieje, że mży, że ciemno, wraz z upływem czasu nie miało to znaczenia.
Lubię biegać w towarzystwie, ale z perspektywy minionych 2 lat dochodzę do wniosku, że jednak sama ze sobą i z moją muzyką czuję się najlepiej - zresztą widać to po innych biegaczach -rzadko jest więcej osób razem, raczej to samotne wybiegania, nikt Ci nie ucieka, na nikogo nie musisz czekać i zwalniać...
Idę do Leona, dokończę jak wrócę ;)
Z bieganiem szło mi nieźle, nawet zapragnęłam wziąć udział w Biegu Westerplatte (10 km)...i trenowałam sobie, aż do momentu, gdy wystąpiła kontuzja pt. "kolano biegacza" - rehabilitacja i ... rezygnacja ze startu i 9 m-cy bez biegania . Łzy poleciały :( z bezsilności, złości, żalu.
Po zaleczeniu kontuzji nastąpiły małe sprawdziany biegowe zorganizowane z okazji Dnia Matki - na 5 km, Bieg Św. Dominika na 5 km, Nocny Bieg Świętojański w Gdyni na 10 km i w końcu wyczekiwany przez cały rok - Bieg Westerplatte :) Potem 5 kilometrowy incydent z Biegiem Górskim po Górze Gradowej - medale za ukończone biegi są- spoczywają w szufladzie :(
Z biegami zorganizowanymi chyba się pożegnałam, wiem jak to jest biec w grupie kilku tysięcy biegaczy i wystarczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz